"Maciej Korbowa i Bellatrix" w PWST

Rozdwajanie Witkacego

Krystian Lupa wracając do swej fascynacji dramaturgią Witkacego, przygotował wraz ze studentami krakowskiej PWST dyplomowe przedstawienie „Macieja Korbowy i Bellatrix", którego premiera odbyła się niedawno na Scenie Eksperymentalnej przy ul. Warszawskiej.
Inscenizacja dramatu, z którym Krystian Lupa zmierzył się nie po raz pierwszy, pomyślana została jako dwa wzajemnie uzupełniające się spektakle określone w podtytułach jako „materia pierwotna" i „materia mityczna". Kategorie dokonywania takiego podziału — jak czytamy w programie — nie zostały do końca określone i tworzyły się dopiero stopniowo w trakcie prób. W pierwszej wersji spektaklu, owej „materii pierwotnej" nacisk położony został na oddanie zewnętrznych okoliczności wydarzeń, realnych sytuacji i interakcji zachodzących pomiędzy członkami klanu Macieja Korbowy. Wychodząca z takich założeń inscenizacja jawi się jako rodzaj malowniczej groteski nieuchronnie wykazującej bezradność i wręcz kabotyństwo bohaterów opętanych ideą nicości. Budowanie „uczuć odwrotnych", klęski w konfrontacji z „normalnym życiem", któremu chcą zaprzeczyć, nadają wysiłkom poszczególnych postaci posmak błazenady. Założony realizm i obiektywny ogląd nie może — siłą rzeczy — wykluczyć elementów metaforycznych, których wyakcentowaniu służyć ma część następna, rozgrywająca się w sferze mitycznej.
Przebiegająca w tej samej scenerii, lecz innej obsadzie — druga wersja dramatu koncentruje się na świecie wewnętrznych przeżyć, narkotycznych wizji członków dziwnej wspólnoty. Ten sposób patrzenia na dramat Witkacego, o wiele bliższy teatralnej wrażliwości Krystiana Lupy, wydaje się o wiele bardziej frapujący. W porównaniu z pierwszą wersja, filozoficzne i pseudofilozoficzne dywagacje między bohaterami ulegają skróceniu, zmienia się sposób operowania światłem oraz rozłożenie akcentów poszczególnych scen, w których pojawiają się elementy pełniące jedynie funkcje. symboliczną. Największym atutem drugiego wariantu inscenizacji jest jednak przede wszystkim postać Teotoforyką. STANISŁAW MUCHA w tej roli błaznując nie przestaje być dramatyczny, ukazując przejmująco klęskę systemu filozoficznego swego bohatera. Natomiast zarówno ARTUR SOKOŁOWSKI jak i PAWEŁ DELĄG, obaj odtwórcy postaci Korbowy, nie zdołali do końca udźwignąć ciężaru roli charyzmatycznego przywódcy. Wyrażane pod ich adresem deklaracje zupełnego zaufania i wierności ze strony członków elitarnej grupy brzmią, więc dosyć sztucznie i zawisają jakby w próżni. O wiele ciekawiej nakreślone zostały postaci demonicznych kobiet. Zwłaszcza AGNIESZKA ROSIEK (Cayambe) podczas pierwszego wieczoru zdołała odbarzyć, otoczyć kreowaną przez siebie postać iście Witkacowską aurą niesamowitego dziewczątka.
Lupa - scenograf zdążył przyzwyczaić widzów, że w jego przedstawieniach aktorzy grają w zamkniętej przestrzeni, oddzieleni od widowni przejrzystą zasłona. Zasłona — tym razem dosyć luźna siatka — pozostaje. Tym razem jednak właśnie widzowie, zamknięci w niewielkiej klatce, mają okazję wczuć się w klaustrofobiczny nastrój bohaterów dramatu oddzielonych w swej luksusowej enklawie — Muzeum — od obcego, zewnętrznego świata. Improwizacje na syntezatorze w wykonaniu JACKA OSTASZEWSKIEGO w ogromnym stopniu pomagają budować neurotyczną atmosferę zbliżającego się nieuchronnie końca.
Zupełne oddzielenie realnego od nadrealnego nie jest możliwe, z czego zdaje sobie sprawę twórca przedstawienia. Podwójna inscenizacja Krystiana Lupy stanowi jakby próbę „odchylenia" od siebie sfer obiektywnej i subiektywnej, aby w ten sposób rzucić trochę światła na frapującą go Tajemnicę.

AGNIESZKA FRYZ-WIĘCEK