Paweł Głowacki

A fe, Jasiu, a fe!

Jaki zapach miałyby róże, gdyby mi buty nie pozwałaby ich wąchać?". Jean Genet, „Parawany".
przybyły płowe główki przedszkolne do bezpiecznej piaskownicy, i wsunęły kruche kolanka w sypkie ciepełko i wysupłały z pastelo-wych plecaczków foremeczki, i pokazywały sobie wzajem te cudeńka bezpieczne, te kształty obłe, te skorupki do cna wyzute z szans na zranienie paluszków mlecznych, pokazywały, zdumiewały się żółtą kaczuszką, zielonym krokodylkiem, brązową łódeczką, czerwonym pingwinkiem, papuzim pieskiem Pluto i maleńką myszką Miki - po czym bezradnie rozłożyły rączki. W co się bawić! W jaką grę za Jaki teatr z sypkości ulepić? Pięknie jest, słonko świeci, ptaszki śpiewają, foremki są -ale w co się bawić? Pani wychowawczyni pomogła.
Pani reżyser Agata Duda-Gracz podeszła do studentów IV roku Wydziału Aktorskiego krakowskiej PWST i rzekła: "Na okoliczność waszego dyplomu zabawimy się w »Balkon« Jeana Ceneta!". I zabawili się... Wyszydzam tą piaskownicową metaforą wstępną? Ironizuję? Złośli-wostkami epatuję? Cyniczny, zabójczy, bezlitosny, wstrętnie nieczuły chcę być? Nie. Niestety. Nie, bom zwykły śmiertelnik jest, jak i Duda-Gracz, ja ko taki więc po genialnej planecie teatralnej Genet chodzę po omacku. Ostrożnie, z przerażeniem w żyłach, ze świadomością, że szans na ogarnięcie wszystkiego nie mam żadnych. Wiem mało. Wiem tyle. co Duda-Gracz. Znam własne przerażenie. Czemuż więc ona nie zaufała swemu?
Przerażenie zobaczyłem kiedyś w Bieszczadach. Było kulą wielkości piłki futbolowej. Kulą bez szans na jakiekolwiek przyszpilenie, bez szans na bezruch, jednoznaczność, i spokój, bez szans na moment, w którym ja mógłbym zdobyć się na uspokajającą, podsumowującą tezę. To była kula ulepiona z oszalałych węży. I wszystko mi jedno, czy tu szło o godowy taniec oszalałych czy o ich plemienne niesnaski. Ja zobaczyłem własne przerażenie. Zobaczyłem nieusuwalnie migotliwą lepkość, oszałamiające błyski nieprzeliczonych łusek, sieć z czarnych, rozdwojonych języków, sinych powiek i lodowatych oczu, sieć, co się wciąż na nowo kleciła i rozpadała zarazem. Zobaczyłem własną bezradność wobec idealnej nieuchwytności węża. Zobaczyłem potworność, brak litości, bezwzględność. Ale i piękno. Piękno i doskonałość, ho kula jest doskonałością kształtu. Dziś wiem: tamta wężowa kula to teatr Geneta.
Dość. Trzeba wrócić do piaskownicy. Niestety, we wstępnym obrazku moim tkwi całe fiasko przedstawienia Dudy-Gracz. Dzieci przynoszą foremki - ze sobą. I to jest czysty anty-Genet. Jest bowiem tak, że europejska cywilizacja od zawsze naucza człowieka, że jest koroną stworzenia, alfą i omegą, początkiem i końcem wszystkiego, pępkiem rzeczywistości. Na co przychodzi Genet i powiada: nie ma cię, pępku świata. Pępek świata jest na zewnątrz ciebie, człowieku, maskotko humanistów wszelakiej maści. Pępek światu to wszystko to, co inni przed tobą stworzyli i pozostawili. Buty, idee, religie, celebry, mundury, szable, kościoły, zamki, filozofie, nauki, zabobony, mity. historie, narody, tradycje, cokolwiek. Wszystkie rzeczy czekają, aż się urodzisz. A jak się urodzisz - i tak cię nie będzie. Będziesz tylko tym, czym rzeczy chcą, byś był. Jesteś na amen - na zewnątrz. Nie ma cię, pępku świata.
Piszący o Genecie Andrzej Falkiewicz mówi celniej: "Jesteśmy z wierzchu". Tylko z wierzchu. W świecie teatru, gry. maski, mszy, wiecznego pląsu Erosa z Tanatosem, koturnu z garbem, wysokiego z niskim, jasności z ciemnością i buta z twą stopą, której by dla świata nie było, gdyby zawczasu nie było buta. co cierpliwie czekał na ciebie. „Jaki zapach miałyby róże, gdyby mi buty nie pozwalały ich wąchać?". To nie jest miłe pytanie. To jest czarne pytanie. Genet Dudy-Gracz jest bardzo miły. Prawie jak pluszowy misiek. I przyjemnie się go ogląda, przyjemnie, bo bez piecznie. Owszem, w PWST rzecz cała nosi tytuł "Nierządy" i jest zaledwie wg Geneta. Ale też nie istnieje aż takie we dług, które by usprawiedliwiało kompletną nieobecność punktu wyjścia. Nieprawdaż?
Dzieci Dudy-Gracz przynoszą formy ze sobą. Przecież to sensu nie ma. Przecież dzieci powinny formy - znaleźć w piachu świata. Czyjeś formy, kiedyś, przez kogoś zostawione. Nawet więcej. Winno być tak, jakby aktorzy zostali przez formy znalezieni. I już ostatnia powinność - ludzkie przerażenie, że da się ulepić wyłącznie to, co ulepić nakazują znaleziska. Tego też nie było, a Geneta w "Balkonie", w burdelu, w tej kwintesencji celebry, goście - Biskup, Sędzia, Generał - celebrują własną sztuczność. Rewolucja niczego nie zmieni. Teatr zostaje, tylko ze w stare maski stroją się teraz - rewolucjoniści. Tak, z burdelu nie ma wyjścia. Celebra to jedyna nasza wieczność. A u Dudy-Gracz? Zostańmy przy metaforze piaskownicy. Burdel jest żółtą kaczuszką, erotyzm wilgotnych piersi kurew to czerwony pingwinek, zaś gorzki kontredans Erosa z Tanatosem ma tężyznę małej myszki Miki. Jakie cud ne babki z piasku!
I tak to idzie. Tak stoi. Kolory migają, ktoś śpiewa na wysokościach, krzesła fruwają na gumkach, a słowa Geneta - w rumianych buziach płowych główek. Fotoplastikonowy piach sypie się ze wszystkiego. Blady, ciepły, żaden. Po czym - odwrót. Przedszkole, podwieczorek. Trzeba Genetkowi zmienić śliniaczek, bo się, bidula, na widok truskawkowej galaretki znów - poślinił. A fe, Jasiu, a fe!

PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie. „Nierządy" wg „Balkonu" Jeana Geneta. Spektakl dyplomowy IV roku Wydziału Aktorskiego. Reżyseria, scenografia i adaptacja Agata Duda-Gracz