Będę aktorem inaczej bym oszalał...

Stanął w drzwiach redakcji — roześmiany w kapeluszu zabawnie nasuniętym na czoło. — Mam wolny czas, nie znajdzie się coś dla mnie do roboty? Z ulicy Warszawskiej do Rozgłośni przy Szlaku ma blisko. Jest na trzecim roku PWST; wysoki, szatupły z wszelkimi zadatkami na aktora charakterystycznego. Do którego z naszych gwiazdorów mógłby być podobny? Do Kobuszewsklego? Nie, bo dwudziestoletni Kobuszewski miał pod nosem czarny wąsik i wyglądał jak włoski fryzjer, a on ma pszeniczną czuprynę.
Gdy pozamykają teatry, będzie miał pan zawód w ręce: żart był głupi - Będę aktorem, inaczej bym oszalal — mruknął — i pognał w miasto nagrywać uliczną sondę o grubasach.
Z Pałacyku Tarnowskich na Warszawską do PWST jest bardzo blisko. Studenci IV roku grają w dyplomowym przedstawieniu „Rzeczywistości snu" Luigi Pirandella. W chudym programie czytam wyjaśnienia Jerzego Stuhra. „Szanowni Państwo. Przedstawiamy Wam spektakl a dość nietypowej strukturze tekstowej, mimo iż autorem jest wielki dramaturg Luigi Pirandella. Dramatu „Rzeczywistość snu" nie znajdziecie to spisie sztuk tego autora. Został ułożony przez studentów za moją podpowiedzią i pod moją opieką z opowiadań tego autora. Niektóre z nich trzeba było specjalnie tłumaczyć, gdyż nie były dotąd publikowane w Polsce". I dalej następuje wyjaśnienie, że reżyser, a zarazem rektor Szkoły chciał tym spektaklem przekazać studentom swoje ważne doświadczenie wyniesione ze Starego Teatru w pracy nad sceniczną adaptacją wielkich dziel literatury.
Premiery w Szkole Teatralnej mają w sobie coś z atmosfery giełdy. Spodobamy się, czy nie spodobamy? —'Czytaj: kuplą nas czy nie kupią?! Niegdyś pojawiali się w szkole dyrektorzy większych i mniejszych teatrów z Krakowa i nie tylko. Na Pirandellu naliczyłam dwóch: Jana Polewkę z Groteski i Andrzeja Dziuka z Zakopanego. On, ona, miłość, dziecko, nienawiść, zdrada. Przed oczyma widza w mikroskopijnych scenkach defiluje cały czwarty rocznik. Zdolni? Niezdolni? Niestety w tym przedstawieniu nie ma olśnień. Gdyby przyłożyć miarę profesjonalnego teatru, można by stwierdzić, te dwie dziewczyny tworzą postaci z krwi i kości, reszta gra zadatki na bohaterów.
Scenka przy ulicy Warszawskiej jest mała. Siedzimy blisko, niemal na odległość wyciągniętej ręki. Myślę, te oni czują się jak motyle przyszpilone do makatki. Ręce za długie, usta za szerokie, ciało zawadza. Kurtyna nareszcie opada. Mógłby to być koniec przedstawienia, a jest przerwa. W drugim akcie bohaterowie palą świeczki, ustawiają trumny; męczą się życiem, a my męczymy się sztuką. Te trupie harce trwają prawie do dziesiątej wieczór. Potem niepewnie czekają na oklaski. Robi się smutno.
Nie mnie sądzić o repertuarowych wyborach pedagogów ze Szkoły Teatralnej, niemniej po cichu zastanawiam się, czy rzeczywiście konieczne było pławienie studentów w tej tasiemcowej psycho-dramie. A gdyby tak potańczyli. pośpiewali...
W przyszłym roku chłopak, który pojawił się w Rozgłośni w nasuniętym na oczy sombrerze, zagra pewnie w kolejnym przedstawieniu dyplomowym, ale nie chciałabyn oglądać go w Pirandellu. Do kogo mógłby być podobny? Na przykład do Richarda Wldmarka. Pograłby sobie w „Dwóch złotych coltach" z Henry Fondą i Antonym Quinnem. Przydałby mu się wtedy ten kapelusz. Mógłby też zatańczyć z Doris Day w zgrabnej komedyjce reżyserowanej przez Gina Celle'go, a gdyby się już zestarzał miałby do wyboru galerię pułkowników i generałów w wojenno-sensacyjnych hollywoodzkich filmach... Myśli o czymś takim? Skąd mogę wiedzieć? Być może jego marzenia sięgają bliżej — roli Gucia w „Ślubach panieńskich".

ELŻBIETA KONIECZNA

Państwowa Wyższa Szkoła Tea-tralna w Krakowie. Luigi Pirandello "Rzeczywistość snu" Przedstawienie dyplomowe IVroku wydziału aktorskiego. Opieka reżyserska Jerzego Stuhra; scenografia Marka Brauna.

Echo Krak. 05.12.1991