Komuś się jeszcze chce...

WIELE mówi się ostatnio, iż aktorzy nie potrafią grać repertuaru klasycznego, że wielkie dzieła (chociażby były jak najbardziej uniwersalne) nie potrafią w pełni oddać swego klimatu we współczesnym teatrze. Jeszcze niedawno zgodziłabym się bez zastrzeżeń z takim zdaniem. Przykładem niech będzie "Sen srebrny Salomei" w reżyserii Jerzego Jarockiego. Jednak mój pogląd uległ gruntownej zmianie, a powodem pył spektakl dyplomowy IV roku krakowskiego PWST "Sędziowie" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Anny Polony.
Początkowo akcja posuwa się bardzo statycznie, a aktorzy niezbyt pewnie wypowiadają swoje kwestie. Wydaje się to być spowodowane pierwszym kontaktem z publicznością, bowiem im bardziej rozwija się fabuła, stają się pewni i konsekwentni w swych działaniach. Język Wyspiańskiego, ze swą manierą stylistyki modernizmu w interpretacji młodych aktorów, nabiera wymiaru patosu zbliżonego do tragedii antycznej. Dwie kreacje - Jewdochy i Samuela (Monika Jakowczuk i Robert Latusek) - na długi czas pozostaną mi w pamięci. Aktorzy ci stworzyli żywe postacie, a nie greckie maski, co sugeruje nam, iż jednak klasyka nie musi być martwa. W przypadku Jewdochy, szczególnie zauważalne jest powolne dojrzewanie do myśli o złożeniu ofiary z samej siebie. Jej tragizm bliski jest bohaterkom antycznym. Na scenie pokazany jest proces dochodzenia do zrozumienia istoty grzechu i narodzenie się wyrzutów sumienia za popełnione czyny. Monika Jakowczuk doskonale radzi sobie ze stylistyką modernistycznego języka dramatu. Jest przekonująca. Gdy wykrzykuje znamienne dla spektaklu słowa "zabiłam dziecko" wstrząsający staje się nie sam czyn, lecz jej cierpienie i świadomość kary, którą musi ponieść. Samuel bardzo klarownie zgrywa gest z mimiką twarzy i intonacja głosu. Niczego nie stara się nadinterpretować. W pierwszych scenach widzimy całkowity brak skrupułów w działaniach, które summa summarum doprowadzają do morderstwa. Dopiero ofiara niewinnego Joasa (Katarzyna Krzanowska) odbija piętno na jego psychice. Monolog, który wypowiada nad jego ciałem staje się spowiedzią grzesznika - człowieka, który już nigdy nie zazna spokoju. Zgrzeszyłabym gdybym zapomnieała o roli Natana (Bartek Nabielski). Natan to synonim zła. To on spiskuje z Samuelem, to on popełnia morderstwo na Jewdosze a potem ze spokojem patrzy na ofiarę Joasa. Kreacje pozostałych aktorów o ile "nie powalają widowni na kolana" są dobrze dopracowane. Miałabym zastrzeżenia do postaci dwóch Dziewcząt (Katarzyna Tlałka-Bryś i Magdalena Ciesielska). Rozumiem, iż "lotność umysłu" niekoniecznie towarzyszy wiejskim dziewczętom, natomiast nie powinno się ich kreować na głupsze, niż jest to zawarte w tekście. Na szczęście role te nie zostały przez Wyspiańskiego zbyt rozbudowane, dzięki czemu niezbyt drastycznie zakłócają tok akcji. Cieszy mnie fakt, iż "Sędziowie" zostali odegrani tak klasycznie. Nie było potrzeby udziwniania, uwspółcześniania, na wzór spektakli Adama Hanuszkiewicza. Studenci PWST przekonali mnie o rym, że są jeszcze ludzie, którzy obojętnie nie przechodzą wobec wielkich dramatów. I to już jest ich wielkim sukcesem. Do tego trzeba dodać konsekwencję w prowadzeniu ról i grę zespołową. Wystarczyła im surowa, realistyczna sceneria oraz wspólna gra, by oddać wielki dramat rozgrywający się w małej wiosce galicyjskiej, niektórzy aktorzy powinni brać z nich przykład i nie zapominać, iż samo gwiazdorstwo nie wystarcza.

(A.N.)

Echo Krakowa, 12.12.1994