Uwodziciel uwiedziony?
PAŃSTWOWA WYŻSZA SZKOŁA TEATRALNA. „Mr Love"
Spektakl zaczyna się jak komedia, potem przekształca się w dramat psychologiczny, a jak się kończy - nie powiem. Zepsułabym bowiem przyjemność potencjalnym widzom.
Ma dwoje bohaterów - oszusta matrymonialnego pana Love, zaopatrującego się w gotówkę prostą metodą: uwodzi, żeni się, wyłudza i porzuca, oraz jego kolejną ofiarę, pannę Adelajdę, robiącą kapelusze na zapleczu małego sklepiku. Na zapleczu, bo jest za gruba, żeby mogła się pokazywać klientom. Panna Adelajda ma mająteczek - 50 funtów i diamentową broszkę po cioci (rzecz dzieje się w czasach wiktoriańskich, więc są to spore pieniądze) i łatwo ulega zalotom pana Love.
Jednak scenariusz, który zawsze służył panu Love, w przypadku panny Adelajdy zawodzi. Owszem, dała się uwieść, uwierzyła w jego opowieści o pracy w dyplomacji, podróżach po świecie, zachwyciła się lunchem w restauracji (za który nie zapłacił - uciekł przez okno toalety), bukietem roż (które ukradł na cmentarzu), wyszła za niego, skłonna była nawet oddać mu pod opiekę 50 funtów. Ale podróż poślubna nad morze i pobyt w zapyziałym pensjonacie stał się dla pana Love pasmem niespodzianek. Adelajda okazała się niesforna, wciągnęła uwodziciela w swoje życie wewnętrzne, kompleksy i marzenia, a 50 funtów i diamentowa broszka wciąż wymykały mu się z rąk.
Spektakl wyreżyserował Michał Kotański, student III roku reżyserii, jako pracę Koła Naukowego PWST.
Trzeba przyznać, że zrobił to bardzo sprawnie. Zwłaszcza pierwszą połowę przedstawienia ogląda się świetnie - przeplatające się autokomentarze i wyznania bohaterów, zderzające się z ich spotkaniami i dialogami, przebiegają w znakomitym rytmie. Zabawa polega na tym, że znamy i prawdę (motywacje i charakter pana Love - bo nam o nich powiedział), i pozór (czyli jego działania według scenariusza uwodzenia).
Potem jest trochę gorzej: nie udało się utrzymać napięcia między farsową powierzchnią (niespodziewane wejścia i wyjścia, przyłapywania i wykręcania się) i prawdziwym dramatem, który zaczyna się tutaj wyłaniać. Poetyka dobrze skrojonej sztuki z pewnymi ambicjami przeważa. Za bardzo zaczyna się zwracać uwagę na zaskakujące zwroty akcji: ciekawość, jak ta skomplikowana historia może się zakończyć, przesłania bohaterów - a najwyraźniej reżyser chciał zmienić tonację i potraktować ich poważnie.
Adelajdę gra Agata Pruchniewska, obdarzona dużym talentem komediowym (pokazała go już jako wiecznie płącząca Matka w "Sześciu postaciach" i ciapowata Anielka w „Jak wam się podoba"). Tutaj jest rozlazła, strachliwa, ale i stanowcza - i nawet wzruszająca. Krzysztof Pluskota (pan Love) stworzył
postać bardziej jednowymiarową - zadowolonego z siebie ubogiego Casanovę, co z powodzeniem wystarczało do połowy przedstawienia, a później zaczynało nużyć. Scenografia Katarzyny Paciorek bardzo funkcjonalna - kilka przestrzeni (sklep, restauracja, park, pensjonat) błyskawicznie się zmieniających, zasugerowanych paroma elementami - choć można mieć zastrzeżenia ogólniejszej natury. Podobną w stylu dekorację można obejrzeć piętro wyżej, w "Rajskim ogródku". Ciemne drzwi, tiulowy ekran, stare meble, brudne szyby, ponadczasowe (lata dwudzieste?) kostiumy... A przecież wystarczyło wprowadzić trochę koloru, trochę biednej elegancji, umyć okna (dlaczego w sklepie z kapeluszami mają być brudne okna?), ubrać bohaterów w wiktoriańskie stroje. Albo wyciąć zdania o generale Gordonie i Mahdim, który miał strzelać do pana Love. W kraju, gdzie powstało "W pustyni i w puszczy", wszyscy wiedzą, że Mahdi nie mógł strzelać w latach dwudziestych...
Joanna Targoń
Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna w Krakowie: Karolina Leach „Mr Love". Reżyseria - Michał Kotoński, scenografia - Katarzyna Paciorek. Premiera 4 kwietnia 2001 r.