głupota przybiera rozmiary normalne
nieskończoność jest krótsza
od nogi
Sophii Loren
zakłada się nogę na nogę (...)
a wiesz boję się trochę
boję się że mogę to stracić (...)
naszą małą stabilizację

Symfonia Różewicza

To krótki fragment uwertury przedstawienia z poematu „Nasza mała stabilizacja", który niczym motto nadaje interpretacyjny kierunek całości.
Przed widzami rząd jednakowych pokoi: po lewej stronie okno, na środku drzwi, stół i krzesła, pod prawą ścianą wersalka i metalowa lampa z pomarańczowym abażurem. Z pierwszego pomieszczenia wchodzi się do drugiego, z drugiego do trzeciego, z trzeciego do kuchni i wydaje się, że drzwiom i pokojom nie ma końca. To świetna przestrzenna metafora budownictwa mieszkaniowego lat 60. - jednakowych ludzkich klatek.
Ale wierność realiom (tak w rewelacyjnych kostiumach, jak przedmiotach codziennego użytku), choć niezwykle staranna, nie stwarza wrażenia muzeum. Jest tak precyzyjna, że aż nierealna, jak sen w scenografii sprzed lat. Tiulowymi ścianami oddzielone zostały kolejne pokoje i kolejni bohaterowie. Pierwszy obraz niczym zbiorowa fotografia prezentuje nam wszystkich uczestników wydarzeń. Na każdej wersalce para, przy pierwszym stole (tym najbliżej widowni) rodzina z „Grupy Laokoona". To jej historia stanie się głównym motywem przedstawienia, trzykrotnie powracającym na scenę i ostatecznie puentującym spektakl.
W tym groteskowym dramacie o kryzysie wartości, o upadku wiary w piękno, mimo pseudonaukowego bełkotu, udało się aktorom odsłonić prawdziwych ludzi - niedoskonałych, ale i spragnionych kontaktu z drugim człowiekiem. Efekt tym cenniejszy, że nawet, a może przede wszystkim, na poziomie języka nie sposób traktować ich poważnie. Komiczny jest Ojciec (Tomasz Augustynowicz), gdy wykrzywiając w spazmie twarz, usiłuje synowi zobrazować piękno zawarte w Grupie Laokoona, świetna jest matka (Katarzyna Strączek) - kura domestica - nieustannie biegająca między kuchnią a pokojem i usiłująca być „na bieżąco". Genialna zwłaszcza w scenie sąsiedzkich plotek, gdzie kobiety rozmawiają o najnowszym wydaniu „Listów Spinozy" czy wystawie Grduły - z którego emanuje przekorne piękno kosmiczne - tak, jakby wymieniały uwagi kulinarne lub plotkowały o znajomych. To jedna z podstawowych zasad w tym spektaklu, słowa nie wypowiadają już tego, co manifestuje czy chciałoby wyrazić ciało, gdzieś zgubiła się łączność pomiędzy tymi sferami. Fenomenalny jest Witold Huzior jako Dziadek. Nie potrzebuje żadnej charakteryzacji, żeby zagrać dziarskiego, choć lekko niedosłyszącego staruszka. Choć poszczególne scenki iskrzą od dowcipu, chwilami śmiech zamiera na ustach. Tak jak w przyklejonym do fragmentów „Grupy Laokoona" obrazie z „Co tu macie", gdy syn (Mateusz Przełęcki) z przerażającym okrucieństwem wykrzykuje, że nie wie, co ma zrobić ze ścierwem dziadka (którego ciało w worku pojawia się na drugim planie).
Pozornie nie powiązane sceny spajają aktorskie kreacje, z których każda zasługuje na uznanie. Delikatnie wspomaga je wiele technicznych zabiegów; światło sterujące odbiorem, decydujące, co i na jakim planie zobaczymy, a przede wszystkim nagrania Wandy Warskiej. To oddzielny i autonomiczny składnik tego spektaklu. To nie tylko muzyczne cytaty z epoki, ale także swoisty uczestnik, a właściwie komentator wydarzeń. Komentator przewrotny, bo banalność aranżacji i tekstów piosenek, nie wspominając samego wykonania, budzi śmiech i denerwuje równocześnie.
W kolejnych sekwencjach spektaklu pojawiają się bohaterowie „Dzidzibobo" i problem dojrzałości dwojga ludzi do bycia razem. Rozgrywająca się na pierwszym planie, tuż przed pierwszym rzędem krzeseł, scena zawstydza brutalną szczerością. Choć zaczyna się niewinnie od wygłupów młodziutkiej pary kochanków, błyskawicznie zamienia się w pełną bólu i okrucieństwa walkę Jego (Krzysztof Dziób) z Nią (Joanna Liszowska). Po chwili napięcie opada i On nieporadnie stara się Ją przytulić. Na ten obrazek płynnie, filmowo nakłada się akcja małżeńskiej sceny w następnym pokoju. To część druga „Świadków albo Naszej małej stabilizacji" - wariacja na temat oddalania się i narastającej obcości Mężczyzny (Michał Rykowski) i Kobiety (Magdalena Boczarska) tym boleśniejszej, że zamkniętej w rutynie codzienności bycia razem.
Najciemniejszy w tonacji jest jednak fabularny wątek zbudowany z fragmentów „Wyszedł z domu", przeciwległy, biegun rodzinnej wizji z „Grupy Laokoona". Dojrzałością zaskakuje Magdalena Czerwińska (Ewa) jako opuszczona - przede wszystkim fizycznie - kobieta. To porażające w swej biologiczności studium porzucenia. Ten brak mężczyzny, który wyszedł z domu, Ewa ma wpisany w ciało. Bezładnie krąży wokół stołu jak ogłupiałe zwierzątko i spiralnym ruchem wije się przez kolejne pokoje, aż do proscenium. Przez chwilę jej zachowanie komentują Matka i Sąsiadka z „Grupy Laokoona", komentują jakby oglądały serial w TV. A potem zjawia się on (Robert Koszucki) - nie pamiętający niczego Henryk. Wbity w fotel, z kurczowo zaciśniętymi pięściami, z trudem wypowiadający kolejne słowa szaleńczo broni się przed powrotem do społeczeństwa. Ta scena to obraz gwałtu zadawanego drugiemu w imię miłości. Ewa nie daje za wygraną, tak bardzo go potrzebuje, że nawet siłą spróbuje nauczyć go siebie na nowo.
Ryzykowny pomysł połączenia różnorodnych scen z sześciu dramatów sprawdził się całkowicie. „Rajski ogródek" w reżyserii Miśkiewicza to związki rodzinne w różnych wariantach i konfiguracjach, to pewien model, który, choć oświetlony z wielu stron, nadal pozostaje nieprzewidywalny i niejednoznaczny. To szereg wzajemnie się komentujących historii, w których ludzie szukają miłości i w imię tych poszukiwań ranią się wzajemnie. Wprowadziwszy w pierwszej scenie wszystkie tematy reżyser konsekwentnie zadbał o ich ciągłość i klarowność. Czasami każąc powtarzać pewne fragmenty scen, jakby delikatnie przypominając ich brzmienie i sens, czasami dodając nieme obrazy. To wzajemne przenikanie i nakładanie się motywów, przywołuje na myśl dzieło muzyczne. Przedstawienie zachwyca czystością konstrukcji, bogactwem psychologicznych obserwacji i warsztatową sprawnością, z jaką aktorzy poruszają się po różnych konwencjach od groteski to tragedii.

Joanna Biernacka

Tadeusz Różewicz „Rajski ogródek". Scenariusz, reżyseria i scenografia: Paweł Miśkiewicz. Kostiumy: Katarzyna Paciorek. Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie.