Granie foremką
Krzysztof Globisz i jego studenci postawili sobie ambitne zadanie: znaleźć formę dla sztuki apsychologicznej i ekspresjonistycznej. Szukali formy, znaleźli foremkę.
JOANNA TARGOŃ
Frank Wedekind na polskich scenach niemal nie istnieje. Z rzadka ktoś skusi się na „Demona ziemi" czy „Przebudzenie wiosny", a „Puszka Pandory" miała bodajże jedną realizację. Może dlatego, że wystarczająco wiele kłopotów mamy z wystawianiem Witkacego, który sporo Wedekindowi zawdzięczał? Z oswojeniem jego dziwacznych bohaterów, językowych erupcji, pokręconej psychologii. Sztuki Wedekinda wydają się przy Witkacym nieśmiałym spacerkiem po podobnych terenach. Cóż, Wedekind był wcześniejszy i nie miał ambicji filozoficznych.
W „Maestro" mamy tenora operowego, borykającego się że sztuką, a także z nachodzącymi go kompozytorem oraz perwersyjnym dziewczątkiem i zakochaną kobietą. Jest tutaj również problem artysty sprzedającego się motłlochowi. Ten modemistyczny pasztecik Krzysztof Globisz przyrządził, wystrzegając się starannie jakiegokolwiek realizmu czy psychologizowania.
Postaci są wykreowane i sztuczne. W praktyce oznacza to, że aktorzy podają tekst beznamiętnie bądź przesadnie ekspresyjnie (szeptem, zduszonym krzykiem), dużo grają ciałem (wykazując się sprawnością fizyczną) i zmierzają w kierunku absurdalnego kabaretu. Niekiedy ogląda się to z przyjemnością, niekiedy ze znużeniem jałowością tych numerów i grepsów. Na znużenie nie ma na szczęście wiele czasu, bo przedstawienie trw a niewiele ponad godzinę.
Jednak cała robota wydaje się zatrzymana w pół drogi. Ani to poważne, ani śmieszne. Ani psychologizm (bądź wczuwanie się w postać i szukanie motywacji) nie został tu wypleniony, ani - co ważniejsze - forma aktorskiego istnienia nie jest na tyle silna, by mogła stworzyć inną niż realistyczna rzeczywistość.
Aktorzy starają się jak mogą (widać też, że praca sprawiała im przyjemność), ale jedynym, który przekonująco odnalazł się w stylu przedstawienia, jest Grzegorz Mielczarek, grający Duhringa, nieznanego kompozytora, usiłującego wcisnąć tenorowi partyturę swojej opery. Nieduży, łysy, blady jak wampir, o świdrującym spojrzeniu, na poły nierealny: poczucie formy ma wrodzone, a przynajmniej niewymuszone. Julia Balsewicz (Isabel) i Urszula Pietrzykowska (Helena) wiją się i gną perwersyjnie, rozpaczliwie, bluszczowo i kusząco, ale to dość oczywiste środki na przedstawienie nienasyconych (z lekka tylko i jedynie erotycznie) kobiet. Michał Czernecki (tenor Gerardo) lepszy jest w poszczególnych dowcipach i sytuacjach scenicznych niż w budowaniu postaci.
Postaci w przedstawieniu Globisza, mimo "formalnych" zabiegów, są bowiem mało wyraziste, choć bardzo o wyrazistość się starają. Brakuje im wewnętrznej logiki. Spektakl przypomina wystawienia Witkacego na zasadzie "im dziwniej, tym lepiej". A Wedekindowi jednak o coś chodziło, nawet jeśli tylko o formę. Tutaj chodziło zdaje się jedynie o zabawę i zaprezentowanie umiejętności warsztatowych studentów. Ale co komu z samego warsztatu?
PWST w Krakowie. Frank Wedekind "Maestro ", inscenizacja i opieka pedagogiczna - Krzysztof Globisz, scenografia - Joanna Jaśko-Sroka, premiera - 10 grudnia 2002 r.