Paweł Głowacki

Wyznania szczerego entuzjasty teatru

Szkoła Błędowska

Z powodu wstrząsającego dramatu dyplomowego Wydziału Aktorskiego krakowskiej PWST, z powodu tej niezapomnianej tragedii, co się w piaskownicy rozegrała i ma tytuł „2+2", wreszcie wiem, ile tak naprawdę jest 2+2. Otóż: 2+2=0. Poza tym - jakby to określił ongiś przez Jerzego Stuhra w „Seksmisji" grany bohater - widzę ciemność. Mam burzę piaskową we łbie, suszę w gardle, w ogóle - ledwo żyję, bo w końcu nie jestem jakimś tam ponurym Beduinem.
Wszystko się okrutnie kiełbasi, na przykład - bohaterowie. Kto kim był w piaskownicy? Czy Marie (Marta Król) to ta zalękniona, blada bidulka, Belia (Joanna Laskowska) zaś to zażywna brunecica, która, na oko sądząc, mogłaby pod wodą wytrzymać na jednym wdechu dłużej niż wieloryb. Może odwrotnie? A tzw. irokez? Kto miał na głowie tego subtelnego blond "irokezika"? Harry.(Dariusz Matys) czy Tim (Łukasz Apostel)? Hę? Tak, od dnia premiery widzę ciemność.
A może jeszcze inaczej? Może to Bella miała subtelnego blond „irokezika", a Tim mógłby pod wodą wytrzymać na jedym wdechu dłużej niż wieloryb? Może to Harry.był bladą bidulką? Jeśli tak, to, na Boga, co z Marie? Niepojęte. Dokładniej mówiąc - niepojęte i kompletnie bez znaczenia, bo kto tu kim był, albo nie był, komu o co chodziło, bądź nie chodziło, i tak nuda pierwszej godziny okazała się nudą Pustyni Błędowskiej. Pancerna martwota wszystkiego! Oczęta studentów, słaniających się w kolistej piaskownicy, zachodziły mgłą okrutną, wszechogarniający ziew na widowni na strzępy rozrywał nasze paszcze, mniej obyci z ambitną dramaturgią współczesną nurkowali pod krzesła i węszyli za swymi dolnymi szczękami, które nie wytrzymały uderzenia ziewu. W półśnie planowałem, by w niniejszym felietonie zagadnąć reżysera, Stuhra o powód wystawienia jednej z najdenniejszych sztuk teatralnych
wszech czasów, ale mi przeszło. Gdy usłyszałem, jak bidula mówi do fikającej nóziami brunecicy, by uważała, gdyż może się „zapiaszczyć" - odniechciało mi się pytać, bo mi się dokumentnie "zapiaszczyła" chęć rozmowy z kimkolwiek o czymkolwiek. Nic, tylko leżałem...
Widownia leżała na siedząco, a studenci leżeli w piaskownicy na ręcznikach i w półśnie wymrukiwali napisane przez nieszczęsnego Whiteheada brednie niepoczytalne. Ktoś dłubał piętą w piachu, "irokez" brunecicę z byczą delikatnością do pochopności nakłaniał, ale ona nie była skora, ktoś z bidulą, która chyba była skora, udał się za kulisy, ktoś zjadł kanapkę z serem i pomidorem, ktoś nie zjadł, bo już nie było, ktoś wrócił zza kulis, ktoś się rozebrał do majtek, ktoś nie zdjął rajstop, komuś było gorąco, ktoś się olejkiem do opalania maźnął, na widowni liczba nurkujących za swymi dolnymi szczękami wzrastała, w piaskownicy mgła na oczach aktorów nabierała gęstości smoły, aż tu nagle... Aż tu nagle brunecica, co nie chciała "irokeza", wróciła do przytomności, zerwała się na równe nóżki, pod boczki się wzięła, kopnęła stópką w piach i bezradnie wyskowyczała pieśń studenta zrobionego w trąbę, pieśń o nieludzko suchym piasku. Nie inaczej, piach był zbyt suchy, zbyt sypki! Piach był zbyt amatorski, by w nim można było na okoliczność własnego dyplomu pofiglować ździebełko! O zgrozo, nie można było robić piaskowych babek ani zamków budować, trzeba więc było dzierganiem śmiertelnej nudy się zająć! Amen!
Brawurowy song brunecicy niczego wprawdzie nie zmienił, drugą godzinę cechowało to samo, co pierwszą, tak samo żeśmy za żuchwami nurkowali, ale przynajmniej wiadomo już było, skąd się w słynącej z poziomu absolwentów uczelni artystycznej wzięła dyplomowa Pustynia Błędowska. Nawet więcej - gdy brunecica zamilkła, poczułem wyraźnie, że „odpiaszczyła" mi się chęć zadania pytania fundamentalnego, jedynego pytania godnego dyplomu „2+2", pytania na poziomie, który aktualnie cechuje naszą PWST im. Ludwika Solskiego. Dlaczego piasek w piaskownicy był suchy? Kto jest winien temu, że po czterech latach wytężonych studiów młodzież nie mogła się wykazać nabytymi umiejętnościami aktorskimi? Broń Boże, wcale nie sugeruję, że należało TIR-a wynająć i tonę mokrego piachu z, dajmy na to, plaż Sopotu przywieźć. Nie, to byłby idiotyzm. Sugeruję natomiast, że za pomocą gumowego węża należało piaskownicę połączyć z najbliższym kranem, odkręcić kurek, wolny koniec węża ścisnąć palcami i tą metodą uzyskanym "prysznicem" - piasek zrosić należało. Co, czyżbym zbyt wiele wymagał?
Czyżby koncept z „prysznicem" przekraczał obecne intelektualne możliwości ciała pedagogicznego z gmachu przy ul. Straszewskiego 22?
Niestety, wychodzi na to, że przekracza. I nie dziwota, jak ktoś poważnie proponuje studentom zagranie w „2+2", arytmetyczne zadanie z jednym wężem i dwoma wylotami węża jest stanowczo za trudne.
Wychodzi wielkie zero, dwugodzinna nuda śmiertelna, pretensjonalny seans kompletnie o niczym. Nie chcę przesadzac, ale prawdą jest, że czegoś podobnego w krakowskiej PWST w życiu nie widziałem, a na dyplomy chodzę tam od lat 20. Co mają teraz uczynić studenci? Nie wiem. Może niech jadą na osiedle Kurdwanów? Tam są profesjonalne piaskownice z mokrym piachem, tam jest fachowa opieka, tam są grabeczki, łopateczki, wiadereczka i foremki w różnych kształtach. A to kaczuszka, a to słonik, a to kotek. Podobno jest też foremka w kształcie aktora. Cóż, może tam się wam uda...

PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie. E. A. Whitehead „2+2". Reżyseria Jerzy Stuhr. Scenografia Magdalena Wójcicka.