W PWST. „Po deszczu"
Destylowanie
Sergi Belbel napisał historię z tycia, która ma być jednocześnie metaforą naszej cywilizacji. Jan Peszek ze studentami aktorstwa starali się znaleźć taką formę sceniczną, aby wydestylować ową metaforę.
JOANNA TARGOŃ
Akcja „Po deszczu" rozgrywa się przed deszczem. Już dwa i pół roku nie padało. Rzecz dzieje się na dachu biurowca. W firmie nie wolno palić, na dach wychodzą więc na ukradkowego papierosa ofiary nałogu.
Bohaterów jest ośmioro: cztery sekretarki, dyrektorka, goniec, komputerowiec, kierownik administracji. Postaci, które nie mają nawet imion, nakreślone są ostro - sekretarka Blondynka jest słodką idiotką, „odjechana" Ruda ma rozmaite teorie - na temat np. telekinetycznej siły umysłu, Szatynka jest silna i zdecydowana, snuje też historie o ludziach, których widzi w oknach. Brunetka jest z nich najnormalniejsza. Dyrektorka to znerwicowana istota posługująca się biurową nowomowa, kierownik jest na skraju załamania nerwowego (rozwodzi się), komputerowiec z kolei trzyma się kurczowo swojej normalności, goniec jest prostym chłopakiem interesującym się głównie seksem. Ale "Po deszczu" nie jest jedynie obyczajową tragikomedią. Ma ambicję stać się obrazem stanu ducha ludzi postawionych w obliczu dziejącej się właśnie apokalipsy.
Peszek zrezygnował z kuszącej perspektywy zrobienia obyczajówki z błyskotliwymi dialogami i mięsistymi postaciami. Dach wieżowca jest co prawda jak prawdziwy, szklana winda wydaje stosowne dźwięki, kostiumy utrzymane są w stylu biurowej elegancji. Ale w tej hiperrealistycznej scenerii dzieją się dziwne rzeczy. Papierosy pali się na niby: jest papieros, ogień i gest, ale nie palenie. Niedopałkowi zrzuconemu z dachu towarzyszy cichy, odległy krzyk - jakby spadał człowiek. Przestrzeń dźwiękowa jest niepokojąca: dalekie glosy z dołu, świst i jęk wiatru, postukiwania (ale też delikatna muzyka Wojciecha Waglewskiego).
Aktorzy grają ostro, formalnie, apsychologicznie. Nie ma tutaj miejsca na rozdzieranie duszy i stopniowe pokazywanie delikatnie cieniowanego wnętrza. Dialogi bywają prowadzone bez kontaktu fizycznego (aktorzy stoją odwróceni, daleko od siebie) i psychicznego (słowa nie zazębiają się. nie wywołują reakcji). Jest to niewątpliwie metoda; w ten sposób można ciekawie pokazać bohaterów jako samotne, dziwne indywidua, a jednocześnie wydestylować z codziennych zachowań ich istotę. Jednak ta metoda w spektaklu rzadko się sprawdza. Formalne granie najczęściej zatrzymuje się na poziomie beznamiętnej recytacji i drewnianych sytuacji. Tylko chwilami widoczne jest to, o co twórcom zapewne chodziło: suchy destylat rzeczywistości odsłania swoje drugie dno. Wieczny uśmiech i szczebiotanie Blondynki (Martyna Peszko), wpatrywanie się w dal Szatynki (Joanna Niemirska), przytłumiony, a agresywny głos Rudej (Mirosława Sobik) - zapowiadają czy sugerują onże wyższy poziom metafory. Także drobne sytuacje - czy nawet tylko aktorzy ustawieni nieruchomo, wsłuchani w przestrzeń. Ale to szczegóły, z których powinien zbudować się spektakl. A jest on z jednej strony za mało subtelnie poprowadzony, zmierzający ku płaskawej satyrze, z drugiej zaś - zbyt nieśmiało traktuje wypracowaną na jego potrzeby metodę.
PWST. Sergi Belbel "Po deszczu". Reżyseria - Jan Peszek, scenografia - Katarzyna Paciorek, muzyka - Wojciech Waglewski. Premiera 16 grudnia 2002 r.